Witaj Krzyżu Święty
6 maja 2018
krzyz
„Wszystko Mnieście uczynili” – Droga Krzyżowa
6 maja 2018

Nie potrzebują lekarza zdrowi…

Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci którzy się źle mają…

czyli o zniekształconym Obliczu Umęczonego Zbawiciela

Kult Najświętszego Oblicza Pana Jezusa to jedna z cech duchowości Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego, powołanego do pełnienia dzieł miłosierdzia. Jest to kult specyficzny –

Kult Oblicza Zbawiciela w cierpiącym człowieku. Jest to więc kult rozumiany szeroko i realizowany bardzo konkretnie – poprzez służbę człowiekowi znajdującemu się w potrzebie – od poczęcia aż do naturalnej śmierci w różnym wymiarach i na różnych płaszczyznach – nie tylko fizycznej, ale też duchowej, psychicznej, emocjonalnej.

ODRAŻAJĄCE OBLICZE

Zniekształcone, posiniaczone, oplute i zeszpecone ludzkim grzechem Boskie Oblicze Zbawiciela staje mi przed oczyma, gdy spoglądam na odpychające twarze Bezdomnych…

Ich widok jest wpisany w krajobraz wielu miast. Na ulicach można spotkać snujące się cienie ludzi odzianych w łachmany, niedomytych, cuchnących denaturatem, niekiedy z trudem stojących na własnych nogach, trzymających w rękach reklamówkę z prowiantem, zdobytym na dziś. Na ich zniekształconych i zniszczonych alkoholem twarzach wyczytać można mało ciekawą historię ich życia i jeszcze mniej ciekawą teraźniejszość…

Ich bezdomność jest często bezdomnością z wyboru. Trudno się więc dziwić, że wielu tzw. porządnych ludzi na ich widok z pogardą odwraca głowę i ma dla nich mniej serca i litości niż dla bezdomnych psów. Ale trudno też nie postawić sobie pytania, czy tak również patrzy Jezus, który mówi o sobie, że „przychodzi szukać to co zginęło?….”

Choć jestem siostra duchaczką, czyli jakby „z urzędu” powołaną do „patrzenia z miłosierdziem”, to ze wstydem muszę przyznać, że i dla mnie nie jest to świat jakiejś osobistej emocjonalnej sympatii – wręcz przeciwnie. W domu jednak byłam wychowana do szacunku dla takich ludzi. Gdy przychodził Bezdomny, a była to pora obiadu i liczna rodzina była zgromadzona przy skromnie zastawionym kuchennym stole, to zawsze zapraszało się go do kuchni i tu przy stołeczku (bo przy stole nie było już miejsca) spożywał to, co wszyscy domownicy. To doświadczenie z domu rodzinnego pozostawiło we mnie przeświadczenie, które mocno tkwi we mnie do dziś – że to jest CZŁOWIEK. Widok ludzi Bezdomnych zawsze rodzi we mnie wielki niepokój serca. Z racji powołania do Zgromadzenia, w którym czczone jest Najświętsze Oblicze Umęczonego Zbawiciela, czuję się do nich szczególnie posłana. Z drugiej strony rodzi się we mnie rozpaczliwe pytanie: „Człowieku – co mogę dla Ciebie zrobić?” oraz duchowy dyskomfort i poczucie bezradności a nawet wyrzutu, że na pozór – nic, bo nie stać mnie na to, by być Matką Teresą lub Bratem Albertem…Czy rzeczywiście nic?

Nie mogę nazwać siebie ekspertem w podejmowanym temacie bezdomności. Nie jestem ani psychologiem, ani psychiatrą, ani socjologiem , pracownikiem socjalnym czy jakimś specjalistą od zjawiska resocjalizacji. Jestem wieloletnią katechetką, która spotykała i spotyka tych ludzi na ulicach, na dworcu, przy furcie klasztornej. Pracując przez kilka lat jako katechetka w 100 tys. mieście dzięki współsiostrze – s. Gracjanie, obdarzonej szczególnym charyzmatem, miałam okazję być świadkiem i uczestnikiem czegoś, co można nazwać „apostolstwem wśród Bezdomnych”. To doświadczenie pozostawiło we mnie wiele spostrzeżeń, które są dla mnie wielkim bogactwem. Tym właśnie bogactwem pragnę podzielić się w niniejszym artykule.