Bóg jest jak operator światła.
2 grudnia 2013
biblia
Dla Boga nie ma nic niemożliwego
8 grudnia 2013

Siostry, które kochają ludzi

Na poczatku jesieni towarzyszyłam Naszej Matce generalnej w podróży do Afryki

i wizytacji kanonicznej naszych domów misyjnych w Burundi. Był to mój pierwszy pobyt w Afryce. Czas, który dane mi było tam spędzić był dla mnie czasem łaski – niezwykle ubogacającym i poszerzającym moje dotychczasowe wyobrażenie o Afryce i misjach.

W Burundi moją uwagę zwróciło wiele kontrastów i dysproporcji. To kraj wielu barw w przyrodzie i ubiorach, którym blask mocnego słońca nadaje życie i radość. Jednak dni, a raczej godziny pochmurne sprawiają, że ten barwny świat nagle staje się ponury a nawet złowieszczy. To kraj, który uderza widokiem materialnej nędzy, szczególne na wsiach, w miasteczkach i przedmieściach stolicy a także przepychem niewielkiej ilości bogatych willi, które można zobaczyć w jej centrum. To kraj, gdzie ludzie w większości żyją w lepiankach, a młodzież do szkoły obowiązkowo przychodzi w białych koszulkach. To kraj, którego historia przeraża mrożącymi krew w żyłach faktami niedawno zakończonej bratobójczej wojny domowej a równocześnie zaskakuje łatwością wywołania życzliwego gestu i uśmiechu na twarzach ludzi. To kraj, gdzie młode, bo zaledwie 100 letnie chrześcijaństwo jest w rozkwicie, a równocześnie z tą samą szybkością szerzy się islam i sekty. To kraj, w którym zabicie człowieka, zwłaszcza „domniemanego” wroga przychodzi łatwo, ale równocześnie zupełnie niezrozumiała jest aborcja – zabicie dziecka, które nikomu nic nie zawiniło.

W tym kraju pełnym kontrastów i skrajności najważniejsi byli dla mnie ludzie, których wszędzie tu jest mnóstwo – na drogach, ulicach, targowiskach, w kościołach, autobusach. Szczególnie ważne były dla mnie dzieci, które w każdym miejscu wyrastają tu, jak grzyby po deszczu. To „mnóstwo ludzi” nie dziwi, bowiem jest to kraj, w których gęstość zaludnienia jest trzy razy większa niż w Polsce, a rodzina liczy przeciętnie 8 dzieci. Ci ludze żyją w chatach, przypominających budynki dla zwierząt (tylko bogatsi mają szyby w oknach). Są dziesiątkowani przez malarię, gruźlicę, AIDS, szerzące się tu zarówno z powodu niemoralności, jak też z braku podstawowej higieny. Duży procent to analfabeci – obowiązek szkolny na poziomie szkoły podstawowej jest tu od kilku lat. Szkoła podstawowa jest bezpłatna, ale koszty zakupu książek i mundurków sprawiają, że nie wszystkie dzieci w rodzinach wielodzietnych chodzą do szkoły. Szkoły ponadpodstawowe są płatne, mogą, więc do nich uczęszczać dzieci z bogatszych rodzin lub objęte przez europejczyków tzw. „adopcją na odległość”. Warunki, w jakich uczą się dzieci w szkołach, a także warunki mieszkalne w internatach są nie do wyobrażenia – nawet dla tych, którzy w Polsce przed wojną na zapadłych wsiach uczęszczali do szkoły. Jedyną pomocą dydaktyczną, jaką zobaczyłam odwiedzając dwie duże szkoły i kilkanaście klas, to zniszczona plansza anatomii człowieka. Zdarza się, że młodzież, zwłaszcza w okresie dojrzewania, uskarża się w czasie lekcji na ból głowy lub na inne dolegliwości. Niekiedy trafiają do pobliskiego szpitala, gdzie okazuje się, że przyczyną dolegliwości jest po prostu głód lub niedożywienie. Mimo tej nędzy generalnie dorośli, młodzież i dzieci, których się spotyka, są radośni, nie uskarżają się na swoją biedę, nawet jeśli proszą o pomoc. To dziwne, ale o wiele łatwiej wywołać uśmiech na twarzy czarnej niż białej. W swoim niedostatku potrafią też dostrzegać innych. Wzruszające było dla mnie spotkanie ubogiej, 6 – dzietnej rodziny, która po wojnie sama przymierając głodem, przyjęła na wychowanie 2 sierot od sąsiadów, którzy zginęli. Takich przykładów w Burundi jest wiele. Ich nędza – jak czasem błędnie się wydaje – nie jest wynikiem tylko lenistwa, ale też nieumiejętności gospodarowania i niezaradności oraz skomplikowanych układów społecznych i politycznych.

Materialna bieda kontrastuje z wielkim bogactwem kulturowym, które wyraża się m.in w śpiewach i tańcach, będących nieodłącznym elementem ważnych spotkań i ceremonii. To bogactwo kultury przejawia się także w pięknie liturgii, która jest dłuższa niż u nas i wykonywana z wielkim zaangażowaniem. Uczestnicząc we Mszy św. wydawało mi się, że tu rzeczywiście „pełne są niebiosa i ziemia chwały Pana”.

Zetknięcie z realiami Afryki poszerzyło też moje spojrzenie na pracę misjonarzy i naszych sióstr misjonarek. Może zrodzić się pytanie, czy warto pomagać tym ludziom, skoro w swej biedzie potrafią być szczęśliwi. Jednak czy ktoś z nas chciałby, aby ktoś bliski był w taki sposób szczęśliwy? Przede wszystkim czy sam Pan Bóg chce, aby ci ludzie w taki sposób byli szczęśliwi? Namacalnie zobaczyłam, że „głosić światu Ewangelię” to znaczy nie tylko głosić Słowo Boże, ale to rzeczywiście być przedłużeniem rąk Jezusa; czynić, to, co Jezus chciałby czynić dziś dla tych ludzi, aby wszystkie umiłowane dzieci Boga na ziemi mogły żyć w warunkach bardziej godnych dzieci Bożych – z zachowaniem szacunku dla tego, co piękne w ich stylu bycia i kulturze. Tu wcale nie chodzi o przepych i bogactwo, ani o europeizację. Jednak życie w skrajnej nędzy nie jest życiem, które Bóg przeznacza dla człowieka na ziemi.

Nasze Siostry w Burundi przede wszystkim leczą chorych, katechizują, organizują pomoc biednym i sierotom, prowadzą szwalnię dla kobiet i stolarnię dla mężczyzn, uczą prowadzenia gospodarstwa i prawidłowego odżywiania. Siostry pomagają wszystkim, bez względu na pochodzenie plemienne czy wyznanie religijne. Wymownym w tym względzie jest świadectwo jednej muzułmanki, która publicznie wyraziła się o siostrach pracujących w dzielnicy nędzy w stolicy Bujumbura, że te „Siostry kochają ludzi”. Same żyją w skromnych warunkach. Może dlatego z prostotą potrafią cieszyć się dużymi i małymi darami, które otrzymują z Polski. Trudno sobie wyobrazić, że przykładowym powodem radości może być kawałek polskiej kiełbasy lub słoiczek polskiego chrzanu, pieczołowicie spożywany do ostatniej resztki. Moją uwagę zwrócłi też fakt, że codziennie w modlitwie brewiarzowej modlą się za dobrodziejów misji.

Osobiście mogłam zobaczyć, jak wymierne i ważne jest wspomaganie misji z zaplecza. Wręcz nie możliwa byłaby praca naszych sióstr bez pomocy dobrodziejów z Polski i Europy. Do tej pory wszelkie zbiórki na misje były dla mnie trochę rutynowe i egzotyczne. Gdy jednak w Burundi realnie spotkałam młodych ludzi, którzy mogą kontynuować naukę w szkole ponadpodstawowej dzięki temu, że przez znajome mi osoby z Polski są objęci „adopcją na odległość”, zrozumiałam jak ta pomoc jest rzeczywiście potrzebna, konkretna i najbardziej inwestująca w ich lepszą przyszłość. Jeden z chłopców, objęty tą adopcją, obecnie rozpoczynający studia, powiedział mi, że gdyby nie ta pomoc i gdyby nie Siostry, „dziś byłby niczym”. Do głębi poruszyło mnie to żywe i szczere wyznanie. Byłam też świadkiem, jak s. Natanaela wypłacała kobietom zapłatę za dniówkę pracy w polu w postaci symbolicznej kwoty, miski fasoli i mydła do mycia. ”Dziś mogę dać wam więcej, bo wróciłam z Polski, gdzie dobrzy ludzie dali mi pieniądze dla was” – te słowa Siostry wypowiedziane do kilkudziesięciu kobiet, które od rana nic nie jadły (a było ok. 17.tej) uświadomiły mi, że w tych realiach nawet przysłowiowy grosz nie pozostaje bez znaczenia.

Krótki pobyt w Afryce uświadomił mi, że mimo przeszło 100 lat ewangelizacji, na tym kontynencie cały czas „wiele jest serc, które czekają na Ewangelię” – w znaczenia słów i czynów miłości podnoszących tych ludzi do poziomu życia bardziej godnego człowieka. Tu nadal jest bardzo szerokie pole do misyjnego „zagospodarowania” na różnych płaszczyznach, zarówno dla kapłanów, sióstr zakonnych, jak i dla świeckich misjonarzy różnych profesji – począwszy od lekarzy, poprzez nauczycieli, inżynierów, skończywszy na budowniczych, kucharzach i krawcowych. Również każda pomoc z zaplecza misyjnego jest nieoceniona i tak samo ważna, jak tych, którzy zmagają się na misyjnym froncie. Nie chodzi tu tylko o materialne ofiary, ale też ofiary duchowe w postaci modlitwy i cierpienia, ofiarowanego za misje. Z całego serca dziękuję za nie w imieniu naszych sióstr misjonarek.

s. Maria Najowicz