Światło z Betlejem
27 grudnia 2013
Dla Boga nie ma nic niemożliwego
28 grudnia 2013

Afryka uczy mnie szacunku dla inności

Odkrywanie mojego powołania zakonnego łączy się z pielgrzymką do Francji, którą odbyłam tuż po maturze. Tam właśnie usłyszałam o Zakonie Ducha Świętego i o dziele bł. Gwidona z Montpellier.

Miałam możliwość spacerowania po starych średniowiecznych uliczkach Montpellier, gdzie 800 lat temu żył nasz założyciel bł. Gwidon. Byłam przed Domem, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie powstał pierwszy Szpital Ducha Świętego i gdzie jest korzeń istniejącego osiem wieków Zakonu Ducha Świętego. Wówczas zrodziło się we mnie pragnienie, aby podobnie jak bł. Gwidon służyć „panom naszym ubogim”. Pomyślałam, że najważniejszy jest człowiek, który znajduje się w trudnej sytuacji, bo w nim jest cierpiący Chrystus. Zrodziło się we mnie pragnienie, aby dostrzec tego człowieka i obecnego w nim Jezusa, aby ofiarować mu coś „mojego”, aby wyciągnąć dłoń do ubogiego, chorego, samotnego z gestem życzliwości i zrozumienia. Zafascynowała mnie idea miłości miłosiernej i to co bł. Ojciec Gwidon czynił dla bliźnich. Również fragment z Ewangelii św. Mateusza „Wszystko, co uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych mniecie uczynili” prowadził mnie do drugiego człowieka, zwłaszcza tego najbardziej potrzebującego. Te przeżycia, refleksje, a przede wszystkim łaska Boża doprowadziły do tego, że w roku 1989 wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego.

Jeszcze jako licealistka interesowałam się misjami i od dawna nosiłam w sercu ukryte pragnienie, aby pracować na Czarnym Ladzie. Mój Tata pracował w porcie i bardzo często opowiadał o swoich kontaktach z misjonarzami i o ich wyprawach do różnych krajów misyjnych. Nigdy jednak nie myślałam, że moje pragnienie będę mogła zrealizować jako siostra zakonna. Ze zdumieniem i zarazem z radością przyjęłam nieoczekiwaną propozycję ze strony przełożonych, aby przygotować się do pracy na misjach. Do wyjazdu na misje przygotowywałam się we Francji. Uczyłam się języka francuskiego i jednocześnie pomagałam naszym francuskim siostrom. Potem, aby pogłębić znajomość języka, ukończyłam Instytut Francuski w Krakowie. Odbyłam też czteromiesięczne przygotowanie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie.

W styczniu 2005 roku przybyłam do Burundi – kraju leżącego w „sercu Afryki”, gdzie od 1981 pracują Siostry Kanoniczki. Kiedy stanęłam na afrykańskiej ziemi, zachwyciła mnie niesamowita inność przyrody oraz uderzył gorący klimat i ogromne kontrasty: zbrojne konflikty etniczne i wspaniała rodzinna solidarność; ubóstwo materialne i bogactwo życia duchowego, a także otwartość i spontaniczność Burundczyków. Jestem katechetką w liceum, wykładowcą na Afrykańskim Instytucie Katechetycznym, opiekuję się sierotami oraz pomagam w Ośrodku Zdrowia w Gatara Sytuacja w tym kraju od wielu lat jest ciągle niestabilna. Trwająca 14 lat wojna domowa miedzy dwoma plemionami Tutsi i Hutu sprawiła ogromne zniszczenie materialne i moralne straty. Burundi to kraj bardzo ubogi. Prawie wszyscy utrzymują się z rolnictwa. Najważniejszymi produktami rolnymi są fasola, maniok, banany, słodkie ziemniaki. Kraj ten często doświadcza głodu na skutek suszy bądź ulewnych dreszczów, które niszczą plony ziemi. Ludzie często borykają się też z brakiem wody. W czasie wakacji większość dzieci w Europie odpoczywa, wyjeżdża na obozy, kolonie czy wczasy.

Dzieci w Burundi szukają różnorodnej pracy, aby zarobić na mundurek do szkoły czy zeszyty. W miarę możliwości staramy się pomóc tym dzieciom. Jest ich bardzo dużo. Kiedyś w czasie wakacji zorganizowałam akcję „Obornik”. Około 500 dzieci każdego dnia przynosiło w dużych liściach bananowców obornik, aby w ten sposób „zarobić” sobie na zeszyty, które w Burundi są dość drogie. Normalnie dzieci szukają tego nawozu na polach, ale jest to trudne, bo nie ma w naszej okolicy dużo zwierząt (krów). Niedaleko jest Zgromadzenie Braci Świętego Jozefa, które m.in. prowadzi duże gospodarstwo. Dzieci wpadły na „genialny pomysł” i cały obornik z gospodarstwa przeniosły do naszej misji. Złapane i zapytane przez ekonoma, dla kogo to robią odpowiedziały, że dla „mamy Natanaeli”. Pragnę dodać, że w Burundi nie ma żadnych nawozów sztucznych, a nawóz naturalny jest drogi. Często wzrusza mnie szczera i prosta prośba moich czarnych braci. Kiedyś spotkałam siedmioletniego chłopca, który prosił o pracę dla swojej mamy wdowy – w domu było osmioro dzieci. Wzrusza mnie też to, że otrzymując chleb, nigdy nie zjedzą go do końca, zawsze zostawiają cześć, aby podzielić się z rodzeństwem, które zostało w domu.

Dobrze układa nam się współpraca z władzami państwowymi, szczególnie jeśli chodzi o prowadzenie ośrodków zdrowia, jak też z wyznawcami innych religii. Do naszych ośrodków przychodzą się leczyć muzułmanie, protestanci i inni. Posługa misyjna w tym równikowym kraju wymaga przystosowania się do odmiennych warunków kulturowych, klimatycznych i życiowych. Na afrykańskim kontynencie ciągle uczę się nowego życia: jak pracować w kurzu i równikowym słońcu, jak żyć z miejscowymi ludźmi, zwłaszcza młodzieżą, z którą pracuję, bo przecież inaczej reagują i przeżywają to, co się dzieje. Naszym zadaniem jest kochać i służyć, i to spełniam w mojej konkretnej pracy misyjnej, szczególnie pracując z sierotami i biednymi. Oni przez biedę, której doświadczają, inaczej patrzą na świat. Afryka uczy mnie przede wszystkim szacunku dla drugiego człowieka, „innego” pod względem koloru skory, języka, sposobu myślenia i widzenia świata – uczy mnie tej prawdy pierwszej i podstawowej, że najważniejszy jest zawsze człowiek.

Potrzeby w Burundi są ogromne i to pod każdym względem. Trzeba wziąć pod uwagę, ze Kościół w Burundi ma zaledwie 100 lat. Ten młody Kościół ciągle oczekuje na wsparcia. Wiadomo, że się nie rozwiąże wszystkich problemów, ale można mieć jakiś swój mały wkład w niesieniu ulgi najbardziej potrzebującym. Powołanie misyjne jest piękne, ale jest też wielką tajemnicą. Trzeba wciąż uświadomić sobie tę „wielkość”, do której jako misjonarze jesteśmy wezwani. Trzeba odczytywać znaki czasu – rozumieć je i iść za nimi. Najważniejsze to kochać drugiego w prostocie serca i radości – tak jak Jezus, być ciągle darem, bezinteresownym darem dla drugiego człowieka. Afryka uczy mnie, jak naprawdę żyć i kochać. Uczy mnie walki o wartości, ale też niejednokrotnie pozwala doświadczyć ludzkiej bezradności w tej walce.

Afryka nauczyła mnie kochać samotność serca, w której Bóg – Duch Święty umacnia i działa właśnie w ludzkiej bezradności . Duchu Święty, który jesteś Niewidzialny, a ciągle Obecny, ogarniaj swoją miłością tych, którzy pragną nieść Chrystusa aż po krańce ziemi!

s. Natanaela Worzała

S. Natanaela Wioleta Worzała CSS: profesję wieczystą złożyła 15 sierpnia 1997 r., na misjach w Burundi od 12 stycznia 2005 r. (Gatara),