Lubiłam tańczyć i śpiewać – s. Halina CSS
11 czerwca 2010

Misje W BURUNDI

„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16,5)

Zgromadzenie nasze ożywione i pobudzone przez Ducha Świętego, pragnąc głosić narodom Chrystusa, który przeszedł przez życie dobrze czyniąc, uczestniczy w dziele misyjnym Kościoła. Siostry pracują wśród najbiedniejszych w Afryce – Burundi na trzech placówkach: w Gatara, Buraniro i w Bujumbura. O życiu codziennym na misji w Burundi, problemach żywieniowych w tamtym rejonie oraz umiejętności dzielenia się z potrzebującymi, którą posiadają nawet najubożsi, mówi w rozmowie z KAI misjonarka, s. Teofila Tudryn.

W październiku Kościół obchodzi Niedzielę Misyjną:

KAI: Na misjach w Burundi. Jest siostra odpowiedzialna za ośrodek dożywiania w miejscowości Buraniro. Na czym polega siostry posługa?

S. Teofila Tudryn: Jestem pielęgniarką, moja praca polega głównie na leczeniu chorych. Nie mamy lekarzy i musimy być samowystarczalne w ośrodku zdrowia, w szpitalu, na porodówce i w centrum – tam gdzie przyjmujemy i opiekujemy się dziećmi niedożywionymi. Dzieci te trafiają do nas głównie z ośrodka zdrowia, gdzie je leczymy. Przychodzą bardzo chore, zaniedbane, niedożywione. Wtedy kieruje się je do grupy niedożywionych dzieci, które w ramach programu narodowego są dokarmiane. Programem tym objęte są dzieci w wieku od 6 miesięcy do pięciu lat.

W ramach tego programu nasz ośrodek zdrowia przyjmuje je raz w tygodniu. Dzieci przychodzą na spotkanie rano – o 8-smej. Każde dziecko ma swoją kartę. Ważymy je, mierzymy, oceniamy do jakiej kategorii zaliczane jest jego niedożywienie. Jeżeli jest w stanie krytycznym, odsyłamy je do państwowego szpitala, gdzie przez miesiąc trwa intensywna opieka. Dzieci, które trafiają do nas w dobrym stanie, przyjmujemy w tym dniu. Czasem wystarczy dać ubranie albo dobrą radę opiekunom. Powiedzieć, że dziecko jest ładne i zdrowe, a jeżeli jest chore, że trzeba je leczyć, natomiast nie potrzebuje dożywiania. W tej grupie dzieci, którą się zajmujemy jest bardzo dużo sierot, a także dzieci z wielodzietnych rodzin, również z rodzin patologicznych, czy półsierot, gdy jedno z rodziców – ojciec czy matka wyjechali.

KAI: Jak wiele dzieci korzysta z pomocy sióstr?

Najmniejsza liczba to około 150 dzieci. Jednak gdy występują klęski urodzaju, nie ma zbiorów, gdy są klęski żywiołowe np. powodzie czy trzęsienia ziemi, to wtedy liczba dzieci się zwiększa.

KAI: Jak często dzieci przychodzą do ośrodka?

Nie mamy warunków, żeby tym dzieciom zabezpieczyć dożywianie stałe, codzienne. W ramach narodowego programu, w którym pracujemy, dzieci powinny przychodzić do ośrodka raz w tygodniu. Tam dostają przygotowaną do południa w dużych garnkach mieszankę, która przypomina nasz grysik. Taka papka składa się z różnego rodzaju mąk, bardzo odżywczych oraz soi, kukurydzy, sorga, do tego dodaje się jeszcze olej z palmy, cukier i mleko w proszku. To jest bardzo odżywcze, a dzieci bardzo to lubią, gdyż jest słodkie. Dostają to w dużych kubkach.

Na popołudnie przygotowujemy posiłek dodatkowy. Ten drugi posiłek to dar od naszych ofiarodawców. Staramy się, aby był urozmaicony, np. gdy dzieci przychodzą do nas w każdy wtorek, to w jeden wtorek przygotowujemy fasolę, innym razem mięso; zawsze dodajemy do tego dużo jarzyn. Jednocześnie pokazujemy jak trzeba ten posiłek przygotować, by był smaczny, ale i pożywny. Mamy czy opiekunki, które przychodzą z tymi dziećmi, mogą to, co u nas zobaczą, zastosować w swoich rodzinach.

Największe wsparcie dla naszych misji otrzymujemy od ruchu Maitri z Gdańska. Współpracujemy z nim przez cały rok. Pomagają nam również dobrodzieje z całej Polski, często z rodzin sióstr z naszego zgromadzenia.

KAI: Jak na co dzień wygląda życie takiego małego Afrykańczyka?

Małe dziecko jest ciągle ze swoją mamą, ona nosi je na plecach. Dziecko jest szczęśliwe, bo mama karmi je piersią. Starsze dzieci mają zajęcie w domu. Obowiązkiem chłopców jest wypas kóz. Jeżeli rodzina jest biedna i nie ma kóz, to bogatsza rodzina ich najmuje. W domu chłopak musi przynieść dla swojej mamy, która wieczorem przygotowuje posiłek, wodę ze źródła. Po tę wodę czasem musi bardzo daleko iść. Przynosi ją w pojemniku, niosąc go na głowie. Dziewczynka ma za zadanie opiekować się młodszym rodzeństwem. Naśladuje swoją mamę, nosząc młodsze rodzeństwo na plecach. Matka, która jest cały czas w domu i opiekuje się domem i dziećmi, uprawia również pole. Często nie ma żadnych narzędzi prócz motyki.

KAI: Czy kiedy afrykańskie dzieci przebywają w placówce, siostry organizują im jakoś czas, czy dbają o ich umocnienie duchowe, modlą się z nimi, mówią o Bogu?

Staramy się umilić dzieciom czas spędzony u nas. Po każdych naszych wakacjach w Polsce staramy się przywieźć piłki, skakanki, różne zabawki, żeby później móc uczyć dzieci bawić się z rówieśnikami. Naszym założycielem jest Gwidon z Montpellier, który bardzo kochał dzieci i biednych, bardzo się o nich troszczył. Jest on wzorem dla nas Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego. My ten charyzmat przekazujemy innym. Właśnie w tym roku, kiedy przypada 800 lat od jego śmierci pokazujemy historię życia naszego założyciela. Dla dzieci mamy przygotowaną w języku kirundi, w którym mówią, litanię do ojca Gwidona.

Na jego święto, które przypada 6 lutego, poprosiłyśmy ludowego artystę, aby zrobił nam figurę ojca Gwidona, który obejmuje ramieniem ubogiego człowieka. Dzieci utożsamiły się z tym obrazem. Nasi podopieczni nie mówią do nas „siostro”, tylko „biała mamo”.

KAI: Jakie są relacje między dziećmi, potrafią sobie pomagać, podzielić się częścią własnego posiłku czy są raczej zamknięte w sobie?

Pomimo biedy, wygłodzenia, dzieci potrafią się dzielić. Czasami mama, która ma dwoje czy troje dzieci i przychodzi z nimi z daleka, przynosi ze sobą w zawiniątku kilka słodkich ziemniaków. Cała rodzina je te słodkie ziemniaki, ale gdy podbiegnie inne, cudze dziecko, częstują je. Widzą potrzeby innych, czują potrzebę dzielenia się.

KAI: Gdy rozmawiamy o pracy na misjach, o sytuacji szczególnie dzieci w krajach afrykańskich, trzeba sobie postawić pytanie, jak możemy pomóc tym najmłodszym?

Z Polski mamy dużą pomoc. Pomagają nam także różne organizacje międzynarodowe, np. UNICEF. Dają nam koce, pojemniki na wodę – to wszystko rozdajemy tym najbiedniejszym, najbardziej potrzebującym. Z Polski płynie, oprócz darów pieniężnych wielka modlitwa, wsparcie duchowe dla nas i dla ludzi, dla których pracujemy.

Rozmawiała s. Teresa Zygmunt

Idea misji zrodziła się w Zgromadzeniu Kanoniczek Ducha Świętego w roku 1975 podczas obchodów 800-lecia istnienia Zakonu jako wotum wdzięczności za jego powstanie i rozwój. 25 marca 1981 roku, w Uroczystość Zwiastowania Pańskiego do Afryki przybyły pierwsze cztery misjonarki i od maja 1982 roku rozpoczęły swoją posługę w Burundi. Krótko duchaczki posługiwały również w Rwandzie. Obecnie siostry, w duchu ojca założyciela Gwidona z Montpellier, prowadzą ośrodki zdrowia w trzech placówkach: w stolicy Bujumburze, w Buraniro i Gatara, otaczają troską i opieką chorych, ubogich oraz dzieci osierocone wskutek wojen plemiennych, różnego rodzaju chorób czy niedożywienia.

Rozmawiała s. Teresa Zygmunt / Warszawa –

Katolicka Agencja Informacyjna

ISSN 1426-1413; Data wydania: 15 października 2008

Wydawca: KAI; Red. naczelny: Marcin Przeciszewski

Siostry prowadzą ośrodki zdrowia.Pracują wśród chorych, ubogichi dzieci – zwłaszcza sierot. Jeśli chcesz posłuchać świadectw naszych sióstr, mówiących o ich powołaniu misyjnym, naciśnij tutaj