biblia
Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi?
20 października 2013
Rekolekcje z Ojcem Gwidonem
22 października 2013

Światowy Dzień Misyjny

Rozpoczynamy Tydzień Misyjny. Hasłem Światowego Dnia Misyjnego (w Polsce zwanego Niedzielą Misyjną) jak i całego następującego po nim tygodnia jest: MIŁOSIERDZIE BOŻE DLA CAŁEGO ŚWIATA.

W tym dniu łączymy się duchowo z naszymi siostrami misjonarkami, zawierzając ich posługę miłosierdzia wobec chorych, ubogich i potrzebujących na afrykańskim lądzie Bogu, który bogaty jest w miłosierdzie.

O pracy misyjnej opowiada s. Gwidona CSS:

MISJA DO KTÓREJ WRACAM
To był XII wiek. Gwidon był bogaty, lecz jego serce było blisko tych, którzy żyli w nędzy. On nie mógł inaczej – zerwał z wygodą i salonami, cały swój majątek przeznaczył dla biedaków, w nich widział oblicze cierpiącego Chrystusa. Przestał być panem, stał się sługą. Nie trzeba było długo czekać, w jego ślady poszli inni. Tak oto powstał Zakon Ducha Świętego. Ten młody rozpalony miłością Francuz zapoczątkował dzieło, które trwa. Nasze Zgromadzenie, dziękując Bogu za dar swego istnienia już XIII wieków, zapragnęło złożyć wotum wdzięczności. Tym darem dla Boga i ludzi stały się misje. Nasze siostry wyruszyły do jednego z najbiedniejszych krajów świata – do Burundi. 25 marca 1982 r. pierwsze misjonarki stanęły na afrykańskiej ziemi, w kraju tysiąca wzgórz. Rok 2006 był rokiem jubileuszowym, rokiem wdzięczności za dobro, którym zostałyśmy obdarowane na przestrzeni ćwierć wieku i za dobro, którym mogłyśmy obdarować innych.

Nasze Zgromadzenie w swojej działalności apostolskiej obejmuje cierpiących, najuboższych z ubogich, staruszków, sieroty. Jedna z naszych sióstr katechizuje i uczestniczy w formacji katechistów. W Burundi mamy 3 domy. Każda wspólnota prowadzi ośrodek zdrowia, szpital, porodówkę, centrum zdrowia, gdzie sprawuje działalność prewencyjną obejmującą matki w ciąży i niemowlęta, a także centrum dożywiania dzieci zagłodzonych.

Każdego dnia przed Ośrodkiem Zdrowia ustawia się długa kolejka. Chorzy, którzy przybywają, przemierzają niekiedy kilka czy kilkanaście km. Większość z nich cierpi z powodu robaczycy, spotyka się również przypadki AIDS. Choroba, którą zmagamy się na co dzień to malaria. Często przebiega niezbyt groźnie. Bywa jednak, że dochodzi do komplikacji neurologicznych i wówczas chorzy wpadają w śpiączkę malaryczną.

Spośród wielu pacjentów pozostała mi w pamięci Melania, kobieta 40-letnia, matka 7-orga dzieci. Na oddział została przyjęta w ciężkim stanie. Przy łóżku matki czuwały jej dwie najstarsze córki, miały one po kilkanaście lat. Gdy tylko miały czas brały do ręki różaniec i modliły się klęcząc. Do nich dołączali się inni i prawie nieustannie trwało błaganie. Już trzy dni minęły, a chora pozostawała nieprzytomna. Jakież było moje zdziwienie gdy następnego dnia rano wchodząc na salę usłyszałam radosne powitanie: „mama, Melania yaronse ni mitende” – „siostro, Melanii jest już lepiej”. Podeszłam do niej, rzeczywiście reagowała na dotyk i na słowa, potem zaczęła odpowiadać na pytania. Po kilkunastu dniach, choć jeszcze osłabiona, wyszła ze szpitala.

Takich przypadków mamy bardzo dużo, można powiedzieć, że na co dzień trwa walka o ludzkie życie. Ileż to razy nocą trzeba było przewozić rodzącą kobietę na cesarskie cięcie.

Tutaj dyżur trwa 24 godziny na dobę. Opieką obejmujemy również dzieci zdrowe szczepiąc je, jak również dzieci niedożywione.

Poletka bardzo często są zbyt małe, aby zapewnić dostatnie życie licznej rodzinie. Do ostatniego skrawka ziemia jest tu wykorzystana. Sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza, gdy pogoda nie sprzyja plonom. W ubiegłym roku pora deszczowa się przedłużyła. Długo trwające deszcze zniszczyły fasolę, strumyki, które stały się wylewającymi rzekami zamuliły kukurydzę, a nawet słodkie ziemniaki (pataty) zaczęły chorować. Ludzie głodowali. Wiele dzieci nie przychodziło do szkoły, nie miały siły i mówiono także, że szły kraść. Wówczas to niesamowitą ulgą była dla nas pomoc z Polski, która pozwoliła nakarmić głodujące dzieci i wspierać najbiedniejszych. Tą działalność prowadzimy szczególnie w ośrodku dożywiania. Dzięki „adopcji serca” roztaczamy opiekę nad sierotami. Dzięki przybranym rodzicom, życie tych dzieci staje się inne, napełnia je radość i nadzieja. Pamiętam chłopca – sierotę, który razem ze swoim rodzeństwem, pozostawał pod opieką dziadka, prawie bezsilnego w zaistniałej sytuacji. Ten chłopiec był zaniedbany, nogi miał pokryte ropiejącymi ranami, w których znajdowały się ifundże (afrykańskie pchły), które wbijają się w skórę. Dziś to dziecko jest zdrowe i śmieje się jak inne dzieci, chodzi do szkoły.

W szkole życia, którą prowadzimy, dzieci zdobywają zawód, a na koniec dziewczynki dostają maszynę do szycia, a chłopcy narzędzia stolarskie. Mając zawód i środki, odchodzą, i odtąd mogą już być samodzielne.

Jestem na urlopie w Polsce. Do mojego powrotu pozostało kilka dni, coraz częściej myślą jestem w Burundi. Kiedy wyjeżdżałam, pytali; „ale powrócisz?”

Mały Keri, mocno chwycił się ręki, jak to ma w zwyczaju i choć nic nie pytał, to myślę, że na pewno czeka
– a więc wracam.