DSCF1269
Spotkanie modlitewne grupy Owocowanie
14 kwietnia 2017
DSCN6566
Tryptyk Wielkanocny – konkurs szkolny
15 kwietnia 2017

Duchaczki na EDK 2017

edk2017

Już po raz dziewiąty wyruszyła przez Polskę (i nie tylko) Ekstremalna Droga Krzyżowa. W tym roku wezwanie podjęło około 60 tys. osób. Ks. Jacek Stryczek, pomysłodawca EDK, we wstępie do rozważań napisał: „Coraz więcej osób dzieli się swoim doświadczeniem fundamentalnej zmiany życiowej, która wyrosła w czasie nocnej wędrówki.” Dlatego myślą przewodnią tegorocznego EDK jest DROGA PRZEŁOMU. Iść, aby dokonać życiowego przełomu, który wymaga rozważania i działania, słuchania i zaangażowania i to właśnie łączy w sobie Ekstremalna Droga Krzyżowa.

Również nasze siostry ze wspólnot krakowskich i wspólnoty pacanowskiej włączyły się w rozważanie Męki Pana Jezusa w drodze. Czym dla nich była tegoroczna EDK?

Na EDK wybrałam się po raz pierwszy. Bardziej niż trasy obawiałam się nocnej pory, ale przecież poszłam. Chwilami wydawało się, że wyzwanie mnie przerośnie, ale nieustannie wyrywały się słowa modlitwy. Przecież nie byłam sama, był Jezus, o którym przypominał mi niesiony krzyż, rozważania stacji Drogi Krzyżowej i rzesza ponad 300 osób. Kamienista droga, błoto, ścieżki podtopione przez deszcz. Jak iść? Tylko z Jezusem i dla Niego. Ostatnia prosta na Święty Krzyż. Niezwykle długa i trudna prosta. Pod górę. Ale już świtało. Pan dał łaskę.” (s. Celina CSS)

„Dochodzimy do stacji 12 – Pan Jezus umiera na krzyżu.
Przed nami ostatni etap naszej drogi z Jezusem cierpiącym. Jest jeszcze ciemno. Wchodzimy do lasu. Po jednej stronie mur z drzew i po drugiej stronie mur z drzew. Drogę rozjaśnia światło latarki, ale czy tak naprawdę jest to tylko światło latarki? To przecież Bóg oświeca moją drogę światłem swojej łaski. Widzę wyraźnie, co jest nie tak w moim sercu gdy wpuszczam do niego promień Bożego światła… Gdy jest ciemno nie widzę niczego. Budzi się we mnie lęk, ale łączę się z Jezusem umierającym na krzyżu, bo pragnę umrzeć dla grzechu i narodzić się do życia z Nim. Odczuwam ból nóg po przebytej do tej pory trasie, powiększa się zmęczenie po nie przespanej nocy, ale w sercu rodzi się radość, że droga się kończy, że Matka Boża Kalwaryjska czeka w swoim wizerunku, by pocieszyć, przytulić, że Pan Jezus przekracza już bramę nieba, że poranek wielkanocny już tuż, tuż…”  (s. Oktawia CSS)

„Na Ekstremalną Drogę Krzyżową wyruszyłam po raz trzeci,na trasę z Opatowa na Św. Krzyż, liczącą 34 km, po raz drugi. Każdy rok jest przeze mnie inaczej przeżywany, ale, z roku na rok stwierdzam, że są to przeżycia godne tych chwil i jeśli Pan Bóg pozwoli, to w przyszłym roku też wybiorę się na to, osobiste spotkanie, z męką naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Przed wyruszeniem na trasę, po Mszy Świętej, rozpoczynającej to nocne zmaganie się ze sobą i swoją słabością, zawsze koncentruję się na myśli, że tylko z Bogiem i dla Boga, zdołam przejść te kilometry. I tak rzeczywiście jest. Na początku wszystko wydaje się takie proste i gładkie, jak droga asfaltowa, po której idziemy przez dłuższy czas. Tylko świadomość „żeby iść jak najbliżej krzyża, bo wtedy się nie zgubimy” dodaje sił, by dotrzymać kroku męskim nogom, które idą sprawnym krokiem niosąc na ramionach pionową, prawie 3 metrową, belkę krzyża. W pewnym momencie, to nawet musiałam gonić krzyż, bo nie chciałam stracić go z oczu. Ale gdy z asfaltu zeszło się w las, wtedy nie było mowy o trzymaniu się krzyża, tego drewnianego, bo w sercu i na swoich ramionach zaczęłam odczuwać prawdziwy mój osobisty krzyż tego trudu i wysiłku. Droga była coraz bardziej mokra i śliska, buty grzęzły w błocie i trzeba było skupić uwagę na każdym kroku, by nie stracić równowagi. Upadki się zdarzyły, tak jak na drodze krzyżowej Pana Jezusa, ale trzeba się było szybko mobilizować, żeby wstać i iść dalej, bo za plecami byli inni pątnicy i zaraz zrobiłby się duży korek na drodze. Z czasem doszło do mojej świadomości, że chciałabym iść szybciej, ale nogi jakoś nie chciały mnie słuchać.I to ja musiałam się dostosować do moich nóg. Potem było dużo wspinania się pod górę i gwałtownego, długiego, schodzenia, po śliskich głazach, w dół. Kolano zaczęło mi nieźle dokuczać, nogi stawały się ciężkie jak głaz, ale w uszach brzmiał głos ” MUSISZ WYTRWAĆ DO KOŃCA”. I tak, krok za krokiem, z godziny na godzinę, wolnym tempem, pokonywałam kolejne kilometry. Doszłam, w habicie do połowy ubłoconym, w butach obklejonych całkowicie błotnistą mazią, ale z radością w sercu, że z pomocą Bożą udało mi się pokonać siebie, swój ból i zmęczenie i ofiarować, komuś potrzebny, mój trud.” (s. Bogumiła CSS)